Nowy system IT cesarza, czyli baśń o dużych wdrożeniach

W pewnej firmie żył sobie pewien cesarz-prezes, który tak kochał wielkie systemy IT, że inwestował masę pieniędzy w coraz to kolejne wdrożenia i rozszerzenia do nich. Nie obchodzili go sprzedawcy, nie obchodzili go pracownicy obsługi klienta, nie obchodziło go też zdanie jego specjalistów od IT, którzy mówili, że tego wszystkiego jest już za dużo. I tak jak o innych prezesach mówi się, że są na posiedzeniu zarządu, tak o nim zawsze mówiono: "Cesarz jest w serwerowni" (bo uwielbiał słuchać jak setki serwerów buczą z wysiłku od mnogości uruchomionych rozwiązań). Nowy system IT cesarza, czyli baśń o dużych wdrożeniach, które zawsze kończą się (nie-)powodzeniem

Nowe wdrożenie systemu IT, nowa nadzieja

W cesarstwie gdzie rządził cesarz żyło się bardzo wesoło. Mogło to mieć związek z tym, że firma miała od lat mocną pozycję na rynku i wydawało się, że nic nie może jej zagrozić. W każdym razie do cesarstwa przyjeżdżało wielu kupców z całego świata. Pewnego razu trafili się dwaj tacy, którzy obiecywali rozwiązanie IT, którego na pewno cesarz jeszcze nie miał. Używali przy tym wielu obcojęzycznych słów typu: hyperautomation, seamless integration, distributed cloud czy anywhere operations. I cesarz z każdym ich wypowiedzianym zdaniem utwierdzał się w przekonaniu, że to będzie cudowny system, który spełni wszystkie jego oczekiwania.

Rozpoczęcie realizacji systemu - pierwsze sukcesy

Projekt "ruszyły z kopyta". Cesarz poprosił swojego wiernego zastępcę żeby sprawdził po jakimś czasie jaki jest postęp prac. Zastępca może nie do końca znał się na systemach IT, ale cesarz miał do niego pełne zaufanie, bo pracowali już bardzo długo razem.

Zastępca poszedł obejrzeć rozwiązanie na piętro w wielkim biurowcu firmy, które wydzielone zostało specjalnie na potrzeby dostawcy rozwiązania. Robiło to wrażenie - olbrzymi open-space zastawiony setkami komputerów. Ludzie stłoczeni, ale widać każdy skupiony na pracy, każdy intensywnie patrzył w monitor w trakcie rytmicznego stukania w klawiaturę.

Senior Success Manager dostawcy zaczął krótką prezentację. Oczom poczciwego zastępcy ukazało się coś, co wyglądało jak strona w HTMLu machnięta na szybko we FrontPage 97.

- No czemu nic Pan nie mówi? Widzi Pan jak tu ładnie mryga, a tam obok jest taki guzik co można wcisnąć i dane wtedy przelatują do distributed cloud. A zwrócił Pan uwagę jak to szybko chodzi? Proszę spojrzeć włączam stoper - cyk i już po 0,389 s mamy komunikat o sukcesie operacji - zagaił Success Manager.

Poczciwy zarządca zamilkł na 8 sekund jak jakiś czas temu Robert Lewandowski zapytany o plan reprezentacji Polski na mecz z Włochami w Lidze Narodów.

Po chwili refleksji, że nie może przecież przyznać, że nie do końca rozumie co się dzieje odpowiedział: "No widzę, że prace posuwają się do przodu. Bardzo się cieszę, że jest już distributed cloud. Powiadomię cesarza, że jest postęp."

Sucess Manager ze szczerym uśmiechem rzucił jeszcze na odchodne: "Jest jeszcze jedna sprawa. Na ten hyperautomation to byśmy potrzebowali jeszcze jakieś dodatkowe 100 milionów złotych."

Cesarz przekazał z firmowego skarbca kolejną transzę, bo cieszył się, że wszystko idzie w dobrym kierunku.

Implementacja systemu idzie zgodnie z planem, a nawet lepiej

Prace trwały, a cesarz co i rusz wysyłał jakiegoś swojego podwładnego na "przeszpiegi". Każdy kolejny, który przychodził na piętro dostawcy widział niemalże tę samą stronę, którą za pierwszym razem widział poczciwy zastępca. Zachodziły drobne zmiany - kilka dodatkowych guzików, nowa podstrona. A Success Manager dokładał informację o kolejnym elemencie, który już został zaimplementowany w systemie i że na realizację następnego będą potrzebne dodatkowe pieniądze. Każdy z wizytujących miał jakieś dziwne przeczucia związane z tym co zobaczył, ale głupio było przyznać (zwłaszcza, że byli niżej w organizacyjnej hierarchii od poczciwego zastępcy), że "something is no yes" z tym projektem.

Success Manager od dostawcy powiadamiał czasami przedstawicieli firmy, że mają drobne problemy techniczne, że niektóre kwestie były dużo trudniejsze niż planowali ze względu na istniejącą w firmie architekturę rozwiązań, z którymi miał integrować się nowy system. Mimo tych przeszkód, wszystko to jest do opanowania zapewniał - po prostu będą pracować ciężej, sprowadzą więcej ludzi, którzy równie intensywnie co reszta będą wpatrywać się w monitory w trakcie rytmicznego stukania w klawiaturę.

Epilog

Projekt był skazany na sukces. Plotka, że realizacja idzie tak dobrze, że nawet przekroczy oczekiwania firmy zataczała coraz szersze kręgi. Było kilku sceptyków, ale nie mieli odwagi dać po sobie poznać, że sytemu de facto nie ma. W końcu nastał dzień wdrożenia i cesarz ogłosił ogólnofirmową prezentację swojego wyczekanego cudownego dziecka.

Cesarz wespół z Success Managerem i swoim poczciwym zastępcą z entuzjazmem prezentowali rozwiązanie, rozpływając się nad jego możliwościami, używając samych trudnych buzzwordów. Niespodziewanie najmłodszy, najmniej doświadczony, nie do końca zorientowany jak to działa w korporacyjnych strukturach specjalista IT w końcu krzyknął: "Ale jaki sukces? Przecież to narzędzie obsługuje trzech klientów, którzy prawie nie mają danych i już ledwo daje radę wydajnościowo, a my mamy tych klientów 10 milionów."

I ludzie zaczęli powtarzać między sobą co powiedziało "niewinne dziecko", a cesarz skurczył się w środku, bo uznał, że mają rację ale pomyślał: "Muszę wytrzymać do końca prezentacji" i trzymał się jeszcze dumniej, a zastępca z jeszcze większą energią wciskał przycisk "Send to distributed cloud".


A może jeszcze jeden?